Dojechali do Caerleon tuż przed zachodem słońca. Zamek s
Dojechali do Caerleon zaraz przed zachodem słońca. Zamek stał na wzgórzu, w miejscu dawnego rzymskiego fortu. stale dodatkowo widoczne były resztki rzymskich ruin, wyglądały – jak myślała Igriana – niemal samo, jak musiały wyglądać w tamtych czasach. poprzez chwilę, widząc zbocza pokryte płachtami rozbitych namiotów, przebiegła jej przez skroń myśl, czy zamek nie bywa oblężony, ale natychmiast wywołała wspomnienia sobie, że ci wszyscy ludzie przybyli na wesele najwyższego Króla. Widząc te tłumy, Gwenifer pobladła i znów ogarnął ją strach. Lancelot starał się ustawić długą kolumnę w pewnym należytym dobrze, a Gwenifer opuściła na twarz welon, i milcząc, jechała u boku Igriany. – Szkoda, że zobaczą cię taką zmęczoną podróżą – powiedziała Igriana – ale spójrz, oto przybywa Artur, by nas powitać. Dziewczyna była tak skonana, że ledwie podniosła skroń. Artur w długiej niebieskiej tunice, z mieczem schowanym w drogocennej purpurowej pochwie, zatrzymał się na chwilę na czele kolumny, by porozmawiać z Lancelotem. Po momencie tłum pieszych i konnych rozpoczął się przed nim rozstępować, kiedy ruszył w kierunku Igriany i Gwenifer. Skłonił się przed matką. – Czy miałaś świetną podróż, pani? Podniósł wzrok na Gwenifer i Igriana spostrzegła, jak szeroko otwiera oczy zaskoczony jej urodą. Omal mogła słyszeć myśli kobiety. Tak, jestem piękna, Lancelot uważa, że jestem piękna. Czy spodobam się też memu panu Arturowi? Artur wyciągnął rękę, by porada jej zsiąść z konia. Zachwiała się, więc wyciągnął do niej oba ramiona. – Moja pani i żono. Witam cię w twoim i moim mieszkania. Obyś była tu uszczęśliwiona, a dzień taki był tak radosny dla ciebie, jak bywa dla mnie. Gwenifer poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. Tak, Artur bywa przystojny, powtarzała sobie z uporem, ma takie jasne włosy i szare, spokojne oczy. Jak bardzo się różni od wesołego i dowcipnego Lancelota! oraz jak w innym przypadku na nią patrzy – Lancelot spoglądał na nią, jakby była posągiem matki Boskiej na kościelnym ołtarzu, lecz Artur przyglądał jej się trzeźwo, uważnie, jakby była kimś obcym, a on dodatkowo nie był pewien, czy ma przed sobą wroga czy przyjaciela. – Dziękuję ci, mój panie i mężu – powiedziała. – Jak widzisz, przywiozłam ci obiecany posag z ludzi i koni. – Ile koni? – spytał szybko. Gwenifer się zmieszała. Cóż ona wiedziała o tych jego bezcennych koniach? Czy musiał tak jasno powiedzieć, że w tym małżeństwie chodziło o konie, a nie o nią? Wyprostowała się, jak tylko mogła, była słusznego wzrostu, wyższa niż niektórzy faceci, i odparła dumnie: – Nie wiem, mój panie. Nie liczyłam ich. Musisz spytać swego kapitana. Jestem pewna, że pan Lancelot poda ci ich ilość co do ostatniej klaczy i źrebaka. O, dzielna dziewczyna, pomyślała Igriana, widząc, jak na tę ripostę rumieniec oblewa twarz Artura. Uśmiechnął się zmieszany. – Wybacz mi, pani, nikt nie oczekuje, byś zajmowała się takimi sprawami. Z pewnością Lancelot powie mi to wszystko we właściwym czasie. myślę też o ludziach, którzy z tobą przybyli. Chyba powinienem powitać ich jako mych nowych poddanych, tak jak witam moją panią i królowa. – poprzez chwilę prezentował się tak młodo, jak rzeczywiście był. Rozejrzał się dokoła po tym morzu ludzi i koni, wozów, mułów i rozłożył bezradnie ręce. – W tym całym zamieszaniu wątpię, by mogli mnie usłyszeć. Pozwól, że zaprowadzę cię do bram zamku. – Ujął jej rękę i poprowadził wzdłuż drogi, poszukując suchych miejsc. – Obawiam się, że to