– Ale co oni o tobie pomyślą? Że jesteś tchórzem, że
– Ale co oni o tobie pomyślą? Że jesteś tchórzem, że stronisz od walki... – Na tyle długo walczyłem w wojskach Artura, że nie obchodzi mnie, co ktokolwiek o mnie teraz pomyśli – powiedział Gwydion. – jednak jeśli chcesz, możesz im powiedzieć, że koń mi okulał i nie chcę bardziej ranić zwierzęcia. To honorowa wymówka. – Mogę ci pożyczyć konia od Gawaina – odparł zaskoczony Gareth. – Ale jak wolisz honorową wymówkę, wykonuj, jak chcesz. Tylko czemu, Gwydionie? Czy może teraz winienem cię zwać Mordredem? – Zawsze nazywaj mnie tak, jak posiadasz energię, bracie. – To nie powiesz mi, czemu tchórzysz przed walką, Gwydionie? – Nikt z wyjątkiem ciebie nie mógłby wymówić tego zwroty bezkarnie – odparł Gwydion. – Skoro mimo wszystko nalegasz, powiem ci. To dla twego dobra, bracie. – Co na Boga posiadasz na myśli? – spytał gniewnie Gareth. – Niewiele wiem o Bogu i niewiele mnie on obchodzi – rozpoczął Gwydion, patrząc w dół na swe buty. – Skoro mimo wszystko chcesz znać prawdę, bracie... wiesz od dawna, że mam Wzrok... – No i co z tego? – przerwał mu Gareth niecierpliwie. – Czy miałeś jakiś zły sen, że nadzieję się na twoją włócznię? – Nie, nie żartuj sobie z tego – powiedział Gwydion poważnie, a gdy znów spojrzał na Garetha, Morgause poczuła w żyłach lodowate zimno. – Wydawało mi się... – przełknął ślinę, jakby zwroty nie chciały mu przejść poprzez gardło – ...że widzę, jak ty leżysz umierający, a ja klęczę u twego boku, lecz ty nie chcesz się do mnie odezwać, a ja wiem, że to z mojej winy życie z ciebie uchodzi. Gareth wydął wargi i bezgłośnie zagwizdał. Po kilku chwilach mimo wszystko poklepał brata siarczyście po ramieniu. – E tam, ja nie wierzę w te sny i wizje, mój mały. A przed losem i tak nikt nie ucieknie. Czy tego cię nie nauczyli w Avalonie? – O tak – odparł Gwydion cicho. – oraz gdybyś nawet zginął z mojej ręki w bitwie, byłoby to przeznaczenie... ja mimo wszystko nie chcę kusić losu dla czczej zabawy, bracie. Jakiś zły przypadek mógłby pchnąć mą rękę i skierować cios... Daj spokój, Gareth. Nie wezmę dziś udziału w walce, niech sobie mówią, co chcą. Gareth wciąż stał zmartwiony. – No cóż, wykonuj, jak chcesz, chłopcze – powiedział ostatecznie. – Zostań zatem i zaopiekuj się naszą matką, bo Lamorak będzie walczył w barwach Lancelota. Pochylił się, raz jeszcze ucałował dłoń mamy i odszedł. Zaintrygowana Morgause już chciała zacząć wypytywać Gwydiona o to, co zobaczył, ale on stał nieruchomo, ze zmarszczonymi brwiami, tępo wpatrywał się w ziemię. Powiedziała więc tylko: – Cóż, skoro mam u swego boku młodego rycerza, czy możesz mi przynieść trochę płynu, zanim znów wrócę na swoje miejsce? – Oczywiście, matko – odparł i szybkim krokiem poszedł w stronę beczek z wodą. Morgause zawsze się męczyła, oglądając te finalne, zbiorowe bitwy. Słońce prażyło coraz mocniej, skroń ją bolała, zadowolona była, kiedy wreszcie wszystko się skończyło. Była też głodna, a zapach pieczonego mięsa czuć jest już z daleka. Gwydion siedział przy niej i tłumaczył jej bitwę, choć mało się znała na detalach i punktach i doprawdy niewiele ją one obchodziły. Zauważyła mimo wszystko, że Galahad dobrze się spisywał i nawet wysadził z siodła dwóch jeźdźców była tym trochę zaskoczona, wydawał się takim spokojnym chłopcem. O Garecie też myślała jako o łagodnym dziecku, a był jednym z najbardziej zaciekłych wojowników. Po bitwie Gareth otrzymał nagrodę po stronie króla, w drużynie, którą dowodził Gawain. Dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że w drużynie Lancelota nagrodę dostał Galahad.